Wychładzanie turbosprężarki Procedura nieco odwrotna, spaliny wszak nie należą do najchłodniejszych więc turbina przyjmuje sporą część temperatury, bywa, że w czasie jazdy dosłownie świeci na wiśniowo albo czerwono-pomarańczowo (przekracza 500°C!). Jeśli zatrzymamy silnik bez wychłodzenia turbawki - olej odparowuje niemal natychmiast, wałek turbosprężarki wyciera się dość jednoznacznie. Mało tego - olej niesie ze sobą również "śmieci", które po gwałtownym jego odparowaniu pozostają na wałku powodując tym bardziej wżery. Mało tego - gdy przyjdziemy rano i odpalimy autko - pozostałości na wałku zostaną wepchnięte pod uszczelnienia i zaczynają je wycierać - w ten sposób "doprawiamy" turbinkę, która "zaniedługo" będzie przeciekać i rzucać olej (do wydechu, do powietrza i wszędzie wokół). Poza tym po zgaszeniu silnika rozgrzana turbina wypala olej powodując zmniejszenie się przekroju kanałów olejowych - powodując w konsekwencji zatarcie. Wychładzanie turbinki polega na puszczeniu silnika na jałowym biegu na "jakiś czas". Przyjmuje się, że jest to tak ze 2 minuty wolnych obrotów (oficjalnie minimum 30-60 sek). Dojeżdżamy już w okolice domu, rozpędzeni kulamy się na miejsce (spuszczając na luz oczywiście), kulamy, kulamy, spokojnie parkujemy, wyłączamy radio, zbieramy wszystko to, co w aucie do zabrania, (blokujemy biegi bear-lockiem jak ktoś ma) drapiemy się w głowę itd. Na koniec wyłączamy silnik - u mnie trwa to nawet i 2,5 minuty. Trzeba to popraktykować. Warto nabrać w prawy, aby dać minutowy oddech dla turbinki.
|
|